Urodził się 6.03.1963 r. w Zabrzu, ale niemal całe życie mieszkał w Warszawie. Wicemistrz świata juniorów w jedynce w 1981 r., brązowy medalista olimpijski w 1992, brązowy medalista MŚ w 1991. Reprezentował barwy MOS Warszawa i AZS AWF Warszawa. Absolwent warszawskiej AWF. Jego jedynym trenerem w karierze był Paweł Berek. Obecnie dyrektor generalny PKOl.
Świetnie czuje się w nienagannie skrojonym garniturze, w eleganckiej koszuli z krawatem, ale także w przepoconym kombinezonie wioślarza, gdy w skarpetkach wysiada z łódki. Ma wdzięk i potrafi się zachować w salonach, ale także jak ryba w wodzie czuje się w zawilgoconej salce, w której w pocie czoła ćwiczą zawodnicy. I tu, i tam jest tym samym Kajetanem Broniewskim, jednym z najbardziej znanych w historii polskich wioślarzy.
– Mój ojciec nigdy nie był sportowcem, choć to wielka szkoda, bo miał niebywałą wręcz wydolność organizmu – wspomina tatę Kajetan. – Wyszło to na jaw przypadkiem, gdy po ukończeniu studiów trafił na przysposobienie wojskowe, a tam radziecki oficer postanowił upokorzyć magistrów inżynierów. Zapakował im na plecy po 60 kilogramów i nakazał marsz na odległość 60 kilometrów. Doszedł tylko ojciec, a potem przez tydzień urlopu leczył pokrwawione stopy. I właśnie ojciec skierował mnie na sportową drogę. Najpierw byłem pływakiem, ale tata zorientował się, że warszawska Szkoła Podstawowa nr 54 ma świetne wyniki nauczania, a prowadzi klasę wioślarską. Tak trafiłem na skiffa.
Po ojcu odziedziczył wydolność. To ona pozwoliła mu rywalizować z wyższymi, mocniej zbudowanymi asami, takimi jak Thomas Lange, Vaclav Chalupa czy Juri Janson.
– Moje wioślarskie życie było nierozłącznie związane z Niemcem Thomasem Lange, wspaniałym wioślarzem, a dziś doskonałym chirurgiem plastycznym – śmieje się Kajtek, jak go nazywano w sportowym świecie. – Częściej on był górą, jak choćby w mistrzostwach świata juniorów w bułgarskim Panczerewie, choć tam mnie trochę oszukał. W 1981 roku start odbywał się według starych zasad, trafiłem idealnie w ostatnią francuską sylabę i już po sześciu chwytach miałem pół łódki przewagi. Wtedy Thomas podniósł rękę, sygnalizując awarię (na pierwszych stu metrach jest to dozwolone do dziś). Sędzia podpłynął, niczego nie dostrzegł, wlepił Langemu ostrzeżenie, ale w drugim starcie Thomas był lepszy ode mnie o sekundę. Po latach przyznał się do wykorzystania regulaminu. Bał się porażki. Dziś jesteśmy przyjaciółmi. W wioślarstwie, dyscyplinie, która szanuje tradycję, obyczaje i elegancję, jest to tak samo cenne jak medale.
Sportową karierę młodego Kajetana przerwało tragiczne wydarzenie – przedwcześnie zmarł ojciec Eugeniusz.
– W 1985 roku odłożyłem wiosła na bok, zająłem się uporządkowaniem spraw rodzinnych i prowadzeniem sporego warsztatu elektromechanicznego, jaki został po ojcu. Taki stan trwał aż do 30 marca 1987 roku, gdy postanowiłem wrócić do sportu, co przyjęto z niedowierzaniem. Do godz. 16 pracowałem, a potem samotnie trenowałem, zrzucałem wagę – wspomina Broniewski. – Przebijałem się w polskich rankingach, aż wreszcie zostałem akademickim mistrzem Polski i w rywalizacji na sprawdzianie przegrałem tylko z Andrzejem Krzepińskim i to minimalnie. Postanowiłem przygotować się do startu w igrzyskach w Seulu. Pukano się w głowę, ale pomogli mi trenerzy Paweł Berek i Jerzy Broniec. Wszystko zależało o wyniku w Lucernie, mogłem wyjechać na igrzyska, o ile znalazłbym się w finale. Trafiłem najgorzej jak można było, na trzech mistrzów świata – dwóch Niemców i Amerykanina. Szalałem na torze, na półmetku prowadziłem, ale po następnych 500 metrach omal nie umarłem z wyczerpania. Niemcy mnie ograli, ale Amerykanin nie zdążył. Pojechałem na igrzyska i znów w półfinale trafiłem na tę samą stawkę. I znów przegrałem tylko z Niemcami. Byłem jedynym polskim wioślarzem, który znalazł się w olimpijskim finale.
Po koreańskich igrzyskach zaczął się najlepszy okres w sportowej karierze Kajetana. Dwa razy był czwarty w mistrzostwach świata, potem wywalczył brązowy medal tej imprezy w 1991 roku i wreszcie brązowy w igrzyskach olimpijskich w Katalonii. Wygrywał zawody o Puchar Świata, ale najwyższa forma rzadko przychodziła w mistrzowskich imprezach. Święcił też inne triumfy, otrzymał prestiżową nagrodę Fair Play, wybrany został indywidualnością sportową roku. Lubiano go na całym świecie, bo jest człowiekiem łatwym w kontakcie (dobrze zna angielski), zapraszano na zadziwiające imprezy wioślarskie.
– Dwie z nich darzę szczególnym sentymentem – mówi Kajetan. – Pierwsza to Charles Regatta w Bostonie. Wyścig rozgrywany jest między siedmioma mostami, które wybudował niegdyś sir Charles. Każdy most trzeba pokonać pod innym przęsłem, nie można o tym zapomnieć, bo pomyłka kosztuje czasową stratę. Startują setki łodzi, od jedynek po ósemki. Na brzegach dziesiątki tysięcy ludzi, w powietrzu setki helikopterów. Walka jest straszna, wszyscy się pchają. Poziom adrenaliny jest chyba wyższy niż podczas igrzysk. Dwa razy byłem drugi, cieszył się z tego Mike Vespoli, amerykański producent łodzi, na których pływałem. W Stanach Zjednoczonych najwyżej cenione są ósemki, ale u niego w wytwórni na honorowym miejscu wisi moje zdjęcie.
Druga ulubiona moja impreza to Armada Cup, rozgrywana na Jeziorze Bodeńskim po szwajcarskiej stronie. Proszę sobie wyobrazić, że na starcie staje tysiąc (!!!) jedynek, ustawionych w rzędach po 25. W pierwszym stoją najlepsi z najlepszych, sami medaliści igrzysk i mistrzostw świata, 20 facetów i 5 kobiet. Pada strzał i wszyscy ruszają pełnym gazem, nie ma żadnych reguł, wszystko jest dozwolone, łącznie z zajeżdżaniem. Łamią się wiosła, pękają burty, trzeba mieć oczy dookoła głowy. Wyprzedziłem tam Langego, Chalupę, Jansona, ale przegrałem z Peterem Anthonym, mistrzem olimpijskim z dwójki.
Broniewski nie chciał patrzeć w metrykę, bo wioślarstwo to sport długowiecznych sportowców, ale jednak czas biegł nieubłaganie. Jeszcze udało się wywalczyć trzecią olimpijską kwalifikację w dwójce podwójnej, ale występ w Atlancie był już słaby. Może mieć tylko satysfakcję, że u jego boku terminował wtedy młody Adam Korol, dziś mistrz świata i wielokrotny medalista różnych zawodów. Wioślarz ukończył studia w warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego i został kierownikiem wyszkolenia w Warszawskim Towarzystwie Wioślarskim. Był nim blisko cztery lata, a w 2000 roku objął stanowisko sekretarza generalnego Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich. Od maja 2005 roku jest dyrektorem generalnym Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Dał się poznać jako świetny organizator wioślarskich zawodów na ergometrze, które odbywały się w warszawskich hotelach, w których brały udział takie gwiazdy, jak Lange, Cop, Chalupa, Janson. Chętnie też zasiada przy mikrofonie podczas transmisji telewizyjnych z zawodów wioślarskich i kajakarskich. Można śmiało powiedzieć, że jest doskonałym, chodzącym potwierdzeniem greckiego powiedzenia „kalos kagathos” czyli silny i mądry.